piątek, 29 maja 2009

Ciągle pada

Pada i pada.
Dziewczynki wczoraj skończyły 16 miesięcy, jak ten czas leci, gdy zaczynałam pracę to jeszcze żadna nie chodziła, tydzień potem K. zaczęła dreptać, następnie D., a G. jak zwykle z dużym opóźnieniem, teraz biegają wszystkie. K. bawi się w "instytut dziwnych kroków", raz biegnie bokiem, potem idzie z ugiętymi kolanami i odchyloną do tyłu głową, następnie idąc za rękę ze śmiechem zaczyna udawać bezwład. :-)
Od środy wszystkie oczywiście katarek, kaszelek... skąd to się bierze? Do żłobka nie chodzą, z innymi dziećmi się nie widują, zanim cokolwiek ubierzemy to zastanawiamy się po pół godziny, a wiecznie coś... Najgorsze jest to, że u D. schodzi to od razu do oskrzeli i potem zmagamy się z inhalacjami, psikaczami itp.
Założę się, że teraz czeka nas ukochana wizyta lekarska.
Ostatnim razem przyjechało całe pogotowie - serio.
Galllena była powiadomiona, że przyjdzie lekarz - około 18.00, a tu o 11.00 puk puk do drzwi, patrzę przez szybkę i widzę trzech potężnych mężczyzn w czerwonych dresikach. Myślę sobie "O nie, znowu Tomkowi odbiło i wezwał pogotowie, a tłumaczyć się będę ja z tego, że dzieci nie umierają a jedynie kichają" (raz tak zrobił, D. w nocy kaszlała i nie spała, więc uznał, że ma duszności i wezwał karetkę; przyjechali, lekarzem był ortopeda, więc raz, że nie widział potrzeby interwencji, a dwa niewiele wiedział o dzieciach..., reakcja Tomka? Wielki foch...). Otworzyłam drzwi i niepewnie powiedziałam, że nikt tu nie zamawiał pogotowia, a doktorek na to "Tak, tak, ale my w ramach wyzyty domowej, w końcu to trojaczki to mamy wzmocniony skład". Szczęka mi opadła nieco, ale ich wpuściłam. Dziewczyny akurat spały, więc trzeba było powyciągać je z łóżek, więc reakcję siłą wyrwanych ze snu laleczek na trzech dużych mężczyzn w czerwieni można sobie wyobrazić, podobnie jak badanie każdej po kolei z zaglądaniem w gardło włącznie, kto ma histeryczne dziecko ten wie i niech sobie pomnoży razy trzy i weźmie pod uwagę fakt, że ma tylko dwie ręce. A jak wyglądała Galllena po takiej imprezie... Wtedy skończyło się na syropach w ogromnych ilościach. Strzykawkę do syropków mamy o pojemności 2,5 ml, trzeba było podać każdej po 4 takie strzykawy. Masakra po prostu, połowę jednej było ciężko podać, a gdzie tam cztery. I wszystko razy trzy, trzy razy dziennie... Próbowałam też z kieliszka i łyżeczką, ale sprytne są bestie, wyczuwają podstęp zanim zacznę. A może Wy macie jakieś ciekawe sposoby na syropki? Chętnie, chętnie przejmę...
Boję się, że się znów zacznie od początku, w kółko tak od grudnia... :/

Ja dzisiaj miałam pierwszy dzień wolny od prawie dwóch tygodni. Oczywiście w PUPie na mnie czekali... Dzisiaj też idę do kina na "Wojnę polsko - ruską", oby było ciekawie, byłam ostatni raz w lutym w kinie.
Wczoraj spadłam z konia, aby było ciekawiej. Nie nudzę się, oj nie. Gwałtownie zmieniła się pogoda, gwałtowny podmuch wiatru i konik się spłoszył (podobnie jak i inne koniki w zagrodzie obok), a że Galllenie jeszcze nie wychodzą galopy to zaliczyła wywrotkę i jest winna instruktorce "ciasto spadkowe". Skończyło się zaczerwienionym policzkiem, zdartym łokciem, mega siniakiem na udzie oraz stłuczonymi dwoma palcami ręki prawej; w niedzielę kolejna jazda bo sport to zdrowie.

poniedziałek, 25 maja 2009

Relacja na gorąco

Dziękuję za odpowiedzi w sprawie apelu. Odezwę się do Foksal w tej sprawie jak tylko ogarnę popracowy sajgon. Mam nadzieję, że wtedy w końcu uda się choć linki do blogów, które czytam wrzucić... :-)

Co do uroczystości to sądzę, że zabieranie dziewczynek do kościoła nie miało większego sensu, ani one nie skorzystały ani rodzice. My się namęczyłyśmy, ale My to nie narzekamy, taka praca. Nie polecam w każdym bądź razie...

Już przed wyjściem z domu dochodziło do większych i mniejszych spięć, a szala przeważona została wtedy gdy panna młoda przygotowana w stu procentach do wyjścia w pięknej sukni koniecznie chciała pomóc w ubieraniu trojaczek choć była jeszcze kupa czasu do wyjścia. Zrobiło się nerwowo i do zniesienia, nikt nie miał odwagi powiedzieć jej, aby zapakowała się i wyszła, bo bez niej z pewnością atmosfera ulegnie rozrzedzeniu i wszystko sprawnie pójdzie, w końcu szefowa to szefowa. Opiernicz dostał każdy... Poza tym buty dobrane do sukienek dziewczynek okazały się nadzwyczaj tandetne i na szybko trzeba było reanimować sandałki za co oberwały niewinne opiekunki... Na sam koniec pan młody wkurzył się jak nie wiem ponieważ G. płakała a Ala nie miała jak wziąć jej na ręce bo właśnie trzymała D., poleciały obelgi. Dobrze, że pogoda dopisała... Duży stres - wybaczamy...

Pierwszym transportem dziewczynki wyruszyły do kościoła, a pod nim zostały wpakowane do wózków i przypięte paskami, więc śliczne sukieneczki prezentowały się nijak, były niewygodne, pogniecione i za ciepłe.

Mi akurat trafiła się pod opiekę G., więc obawiałam się jej donośnego głosu w połączeniu z organami :-). Weszłyśmy z wózkami do kościoła, ale tylko po to, aby za chwilę z niego wyjść, potem znów wejść i wyjść, tak w kółko. Nie działało ani mleko, ani herbatka, wafelki ryżowe też nie, za to plastikowa żyrafa wylądowała ze stukotem kilka ławek dalej, dobrze, że nikt nie zginął... Całe szczęście, że opiekunki były trzy, inaczej to już w ogóle sobie tego nie wyobrażam. G. i D. krzyczały, K. marudziła...

Usłyszałyśmy sakramentalne "tak" i oddaliłyśmy się już na amen od tego kościoła, wróciłyśmy na "życzenia", wtedy właściwie wszystko się zaczęło. Babcia zażyczyła sobie wyjęcia dzieci z wózków do zdjęcia co oczywiście uczyniłyśmy do tej pory tego żałując ponieważ dziewczynki ruszyły "w obieg" od ciotki do ciotki, zdjęć nie było, a ja tylko stojąc na środku doszukiwałam się w tłumie białych kapelusików w myślach odliczając "raz... dwa... trzy...; raz... dwa... trzy...", bo skąd niby miałam wiedzieć czy aby na pewno jakaś nieodpowiedzialna ciotka nie zagada się i Malutkie nie wylądują pod autem? Horror... Zamieszanie i długa przeprawa, aby wśród głośnych protestów wsadzić je z powrotem do wózków co z kolei zdenerwowało ponownie pana młodego (facet okropnie wrażliwy na płacz własnych pociech), który koniecznie musiał pomóc, ale stanęło na tym, że wpakowałyśmy trojaczki do auta i z piskiem opon odjechałyśmy do domu. Wybawienie :D nareszcie nadeszło.

W domu już spoko, nawet nie spodziewałam się, że będzie aż taki luz. Grzeczne jak rzadko, kąpiel sprawna i co najdziwniejsze położone z mlekiem padły od razu, a w nocy miałyśmy z Alą tylko trzy pobudki. Nawet wyspać się pozwoliły, bo pierwsza - D. wstała o 6.14 (tradycyjna pora to 5.00).

Około 11.00 dzisiejszego dnia państwo młodzi wrócili, emocje już opadły i było całkiem sympatycznie.
Zakończyłyśmy najdłuższy dyżur z zapasem ciasta, alkoholu oraz całkiem przyzwoitą premią.
Czujemy się dowartościowane, szanowane i dopieszczone. :-DDD
Nawet nie jestem, aż tak wykończona jak w sobotę.
Grunt, że wolne już i w końcu w piątek. :D

sobota, 23 maja 2009

Dzień prawie jak co dzień...

Jestem po pracy...
Jestem padniętą osobą, wykończona i zmiksowana.
Atmosfera wprost nie do opisania.
Pan młody stwierdził, że grama stresu nie doświadcza, a zmierzły i czepialski jak rzadko.
G. się przewróciła, potknęła się o zabawkę, więc Tomek kazał usunąć z salonu połowę zabawek, ja na to, że tak czy tak dziecko może o którąś się przewrócić, nawet jak będą tylko dwie maskotki to też to się zdarzyć może... Obraził się. I dobrze. Mam rację? Mam.
Panna młoda, zestresowana podobno jak nie wiem, a do rany przyłóż.
Gdybyście widziały jej sukienkę, ani w gramie tradycyjna, ale tak śliczna... a sukieneczki dziewczynek... może chociaż sukieneczkom zrobię zdjęcie, są takie same tym razem i laski wyglądają przesłodko.
A trójka ich dzieci... na mojej głowie dziś i im atmosferka się udzielała.
G. wrzeszczy marszcząc brwi groźnie, D. stara się utrzymywać odległość nie krótszą niż 0,5 metra ode mnie, a jak próbuję wyjść czy chociażby wstać z podłogi to zapowietrza się i wrzask... K. jest grzeczna! O matko - K. jest grzeczna! Nie, nie, jeżeli K. jest grzeczna to to jakiś koszmar.
Uuuuppppsss... wygadałam się co do uroczystości, więc dokończę, że dziewczynki będą na ślubie własnych staruszków, postarają się uczestniczyć w tym w kościele, o weselichu nie ma mowy, ale i tak widzę wszystko w czarnych barwach :D.
Jutro wielki dzień. Miałam upilnować dziewczynki w kościele podczas uroczystości. Założę się, że nie wytrzymają. Wyobrażacie sobie tę gonitwę po kościele? Ja nie... więc będzie po jednym dorosłym na jeden mały łebek, poza tym marudki zostaną przypietę pasami do wózków, ale i tak sądzę, że jakiś numer wytną. Mój brat będąc berbeciem kiedyś na słowa "Baranku boży" zaczął donośnie beczeć w "świątyni" a stojący obok ksiądz trząść sie ze śmiechu... ciekawe jak by takie barankowe trio się prezentowało... he, chciałabym to zobaczyć, nagrać, wydać i sprzedawać... :D
Jutro nocka z trojaczkami, już nie śpię na samą myśl.
Czy mogę być wykończona bardziej niż dzisiaj? Z pewnością w poniedziałek, po 15.00 tak będzie.

piątek, 22 maja 2009

Przegląd postaci

Aby uniknąć zamieszania oraz ograniczyć liczbę nawiasów postanowiłam przedstawić osoby występujące w blogowych historyjkach, niektóre z nich opiszę.
W rolach głównych:

  • Galllena - ja we własnej osobie zmagająca się z osobistościami wymienionymi niżej. Pierwsza na liście, a co, przynajmniej raz nie będę skromna.

  • Trojaczki - trzy kobiety, trzy charaktery:

G. - Trojak namber łan, vel. Pyza. Najwyższa, najcięższa i o najbardziej donośnym głosie (ten krzyk zrobił furrorę wśród pielęgniarek na pediatrii, po prostu nagram kiedyś i przedstawię). Najodważniejsza i najspokojniejsza. Gdy jest najedzona, wyspana i nie ząbkuje to można powiedzieć, że dziecka nie ma. Wszystko robi jako ostatnia, malutki leniuszek z niej. Ma największe i najbardziej niebieskie z niebieskich oczy oraz najdłuższe rzęsy, kto popatrzy ten utonie. Wyżywa się na siostrach uderzając z "główki", czasem ciągnie za włosy.

D. - Wg. książeczki zdrowia dziecka - "Trojak II". My nazywamy ją Rzepik lub Wiercik. Och ta burza włosów, zalotna szparka między jedynkami i charakterystyczny głosik z chrypką... 30 sekund w jednym miejscu nie usiedzi (czegu skutkiem są ułamane górne jedynki, na szczęście nie ja sprawowałam wtedy nad nią opiekę), najczęściej przytulana. Potrafi najwięcej rzeczy, zna dużo słów i błyskawicznie uczy się nowych. Najsprytniejsza. Jeżeli chodzi o wzrost i wagę to na prawdę ta środkowa. "Pięć procent szczęścia" - za czasów płodowych pan doktor uznał, że zarodek ten ma 5% szans na to, że się utrzyma, a jednak... Biada temu kto wejdzie jej w drogę, gdy się nie wyśpi... Uderza typowo kobieco - otwartą dłonią.

K. - i na końcu najmniejsza, najchudsza, ale za to z ogromnym temperamentem. Kokietka, blondyneczka ze słabiutkimi włoskami. Strasznie szybko się irytuje, strasznie głośno okazuje złość i jako jedyna potrafi na prawdę się obrazić. Najłatwiej ją rozbawić. Wystarcza jej do życia jedna drzemka dziennie. Wprost uwielbia gzyźć siostry, atakuje w najmniej spodziewanym momencie i zawsze do krwi...

  • Emilia i Tomek - rodzice dziewczynek.
  • Ala - po mojej stronie - druga opiekunka
  • Babcia i dziadek trojaczek - postacie epizodyczne
  • Koty trzy...
  • Inni - jednak bez nawiasów się nie obejdzie...
Wiecie, że dzień wolny od pracy przypada mi dopiero na piątek - przyszły? Zazdrościcie?
Jutro będę zmagała się z młodzieżą od godziny 7.00, będzie nerwowo, ostatnie przygotowania do wielkiej niedzielnej uroczystości, a jakiej? Zastanowię się czy zdradzić. :-)

czwartek, 21 maja 2009

Apel

Czy jest ktoś wśród głośnych lub cichych czytelników przebywający w okolicach Górnego śląska? A może ktoś ma kogoś znajomego z tych okolic, który zna się na blogowaniu i pomógł by ofierze losu (czyt. mnie)? Ja to nawet nie wiem jak linki do blogów wrzucić, nie mówiąc już o wstawieniu fotek czy zrobieniu szablonu... wstyd i hańba :-). Wśród znajomych, których mogłabym poinformować o takim blogu nie ma nikogo kto by znał się na tyle, aby poinstruować mnie. Błagam o pomoc więc...

środa, 20 maja 2009

Dziecko za wcześnie wyciągnięte?!

To, że coś może zostać za późno wyciągnięte i skutki tego bywają długofalowe to wiem akurat i na szczęście nie z własnego doświadczenia :-D.
Ogłaszam wszem i wobec, że dziecko może zostać za wcześnie wyciągnięte z... łóżeczka. Tak, tak, tak - jak najbardziej.
Objawy: błędny wzrok i niechęć do nawiązywania kontaktu z osobami poza tą,u której jest akurat na rękach, apatia, strach przed "misiem z błękitnego domu" (taka bajka jest na mini mini, występuje wielki kudłaty misiek, zwykle ma działanie śmiechotwórcze i uspakajające, ale nie w tym przypadku), krzykliwa reakcja na próbę postawienia na podłodze, przekazania w inne ręce lub przekupstwa wafelkiem... Uwaga, uwaga: Ukochane mleko oraz kawałek kanapki będącej częścią własnego drugiego śniadania w tak ciężkim stanie również nie pomagają!
Leczenie: Objawowe i zawsze działa, ale może być długotrwałe. Najskuteczniejszą metodą jest postawienie osobnika na parapecie i pokazanie biegających kur sąsiadów (wcześniej należy wymodlić, aby po raz kolejny wdarły się nieproszone do ogrodu), w cięższych przypadkach noszenie (omijamy powszechny zakaz). Kuracja trwa od 5 - 30 min
Przyczyną takiego stanu było zbieranie się do domu opiekunki Ali. Wiedząc, że zostaję sama z dziewczynkami, dwie mam na dole i jedna śpi w pokoiku na górze,nerwowo spoglądałam na monitor i uradowana dostrzegłam, że D. zaczyna się budzić (chyba?), nie czekając wiele poprosiłam Alę, aby looknęła na G. i K. jeszcze przez około 30 s. i wbiegając po trzy schody wdarłam się do pokoju D. zabierając ją z łóżeczka i to był błąd... Jeżeli jest się samemu to taka operacja bywa trudniejsza ponieważ dwójka musi zostać sama w salonie (niby dobrze zabezpieczony i jest kojec, ale gdy umieszczę w kojcu to włączą się syreny i sądziedzi gotowi dzwonić na policję, a gdy puszczę luzem... hmmm... dzieci mają niezwykłą zdolność do ściagania na siebie wszelkich nieszczęść), a poza tym muszę lecieć po schodach omijając po cztery schody zamiast po trzy.
Dziadek dziewczynek po wstępnym zapoznaniu się z opisem przypadku z uśmiechem zdiagnozował, że "dziecko to było za wcześnie wyciągnięte". A co jeżeli kiedyś wyciagnę za późno?
Badania kliniczne trwają...

Dziś mam wolne, ale za to cały weekend spędzę w pracy w tym jakieś 25 h czasu od 14.00 w niedzielę do 15.00 w poniedziałek ze względu na uroczystość w rodzinie dziewczynek. Na szczęście będzie ze mną Ala, nie będę sama w nocy, w dużym domu z trójką dzieci. I tak mamy luksus bo w nagłych wypadkach możemy jak na filmach wezwać ochronę, tyle, że oni mają aż 15 minut na przyjazd...
Oczywiście nie odpoczywałam dzisiejszego dnia. Byłam w PUPie, kto był kiedykolwiek ten wie... Zawiozłam swój kompputer do serwisu i odesłali mnie z kwitkiem oraz ze stwierdzeniem, że nie mogą już nic więcej dla mnie zrobić. Brzmi po prostu dramatycznie :D. Poza tym to mrożona pizza i jadę na spotkanie z konikami. Pozdrawiam! Ciao! :-)

poniedziałek, 18 maja 2009

Spacery

Od czasu do czasu wraz z drugą opiekunką (przez kilka godzin wspomaga mnie zazwyczaj osoba o podobnie świętej cierpliwości jak moja - Ala) udaje nam się wyjść z dziewczynkami na spacer. Już samo wyjście z domu to ogromne osiągnięcie, a jeżeli uda nam się przechadzkę przeciągnąć do godziny to już w ogóle jesteśmy wniebowzięte. Na prawdę ciężko jest się wybrać całą piątką (my + trojaczki), bo albo ktoś właśnie zasnął, albo idzie spać, a czasem śpiący ktoś przedłuża sobie drzemkę akurat teraz, zdarza się, że ktoś jest akurat nienakarmiony czy karmiony, chory albo nie w humorze. Nie wychodzimy też podczas niepewnej pogody, malutkie są wcześniakami, więc mają nadal obniżoną odporność i chorują bardzo często.
Wiosną / latem jest o tyle lepiej, że nie trzeba ubierać tysiąca ciuszków. Sądzę, że i tak zabawa w ubieranie z perspektywy kamery zamieszczonej w kącie pokoju wygląda interesująco. Wszystko zaczyna się od wynoszenia wózków z domu na podjazd - robi to jedna z nas, podczas gdy druga nerwowo biega po pokoju za dziewczynkami usiłując posmarować każdą buźkę kremem z filtrem tudzież jakimś natłuszczającym. Wózki są trzy, dwa można połączyć ze sobą co oczywiście za każdym razem czynimy, a trzeci pozostaje wolny i zasiada w nim najcięższy egzemplarz - G. Osoba, która wynosiła wózki zwykle pozostaje na dworze, podczas gdy druga wykonuje skomplikowaną operację ubierania oraz wynoszenia dziewczynek na zewnątrz po kolei w rytmie: ubierz - podnieś - zanieś, ubierz - podnieś - zanieś, ubierz - podnieś - zanieś, a jako podkład leci wrzask osobników pozbawionych uwagi, bo każdy chciałby być pierwszy. Pierwszeństwo ma lala najszerzej otwierająca buźkę, jak w typowym gnieździe...
Jeżeli już w końcu wyjdziemy to musimy najpierw ustalić kto ostatnio prowadził podwójny wózek, najczęściej nie pamiętamy, ponieważ np. ostatnio we dwie byłyśmy jakiś tydzień temu... ale ok, ustaliłyśmy i wychodzimy. Jestem wykończona, spocona, rozczochrana, nogi wchodzą do tyłka i dochodzę do wniosku, że na tej wsi to ja męża na pewno nie znajdę... :-D
Byłabym zapomniała... zwykle cofam się jednak po trzy butelki z herbatką, jedną wymiętoloną pieluchę oraz zabawki sztuk cztery (Czemu cztery skoro dzieci trójka? Ponieważ D. musi mieć zawsze obie rączki zajęte, do tej pory czasem o tym zapominam :-)).
Wzbudzamy ogromne zainteresowanie podczas spacerów, najczęściej ludzie nam współczują, dużo rzadziej podziwiają. Nawet tym co nas znają zdarza się złapać za głowę. Kiedyś spotkałyśmy kominiarza, na widok którego młode automatycznie w ryk a on zapytał mnie "Czy pani ma tak dziennie?", ja na to "Tak", a on "O mój Boże!". No comment...
Próbowałam wraz z mamą ślicznotek - Emilą wyjścia do ogródka we dwie i był to raz pierwszy i ostatni, przypuszczałam jak to się skończy ponieważ jeżeli Emilii zdarzy się mieć raz na tydzień wolne to bywa nerwowa. Wytrzymałyśmy w ogrodzie 10 minut, po czym dziewczynki wygrały wycieczkę do pokoików wraz z zapasem 150 ml mleka każda celem relaksacji oraz zadbania o zdrowie psychiczne rodzicielki... Zapamiętaj: dziewczynki w ogródku = minimum trzech dorosłych, silnych oraz cierpliwych opiekunów.
Generalnie nie jest łatwo, ale pewnie teraz czujecie smak tej satysfakcji, gdy w końcu ta jedna godzina zostanie zdobyta. :-)

niedziela, 17 maja 2009

Dalej...

Było ciężko, ale różowo miejscami. Generalnie czułam się tak zagubiona, że to masakra po prostu. Podczas pierwszego tygodnia z trojaczkami towarzyszyli mi: pani J. narzekająca, że 10 h pracy to za dużo i ciężkie do przejścia (ja w tym czasie marzyłam o tylu godzinach, a czemu to możemy się domyśleć), miejscami wujek i ciocia dzieciaków, a także ich rodzice. Poza tym dziewczyny były chore oraz marudzące z tego powodu, a domownicy zniecierpliwieni i bliscy wyczerpania fizyczno - nerwowego. Po pierwszych dwóch dniach uznałam, że mogę nie dać rady mimo swojej ambicji, ale po tygodniu wsiąkłam w atmosferę. Dzieci dziwnie szybko mnie zaakceptowały, najważniejsze, że nie płakały na mój widok, pozwalały mi się ze sobą bawić, a przytulanie i mokre całusy doszły z czasem. Najważniejszym momentem było to kiedy K. przyszła do mnie po raz pierwszy z wymiętoloną pieluchą z chęcią przytulenia, a jeżeli ta twarda sztuka zmiękła to już było pewne, że zostałam kupiona przez wszystkie.
Imiona zapamiętałam od razu i od razu potrafiłam odróżnić laski. Ja nie wiem jak ktoś może mieć z tym problemy, buźki różne, wzrost i budowa ciała inna, o włosach nie wspominam... Fakt, że oczka bardzo podobne, więc gdy siedzą w wózkach, mają założone czapki i identyczne kurteczki to kiszka, ale ja moja ukochaną G. zawsze rozpoznam, a jeżeli ją to po nitce do kłębka... :D (jeżeli jakiś nauczyciel mi powie, że nigdy nie miał pupila to w łeb dam i nie uwierzę; uwielbiam wszystkie trzy i staram się traktować równo, ale do G. to mam słabość :-)).
Jednym z większych problemów było zapamiętanie kolorów smoczków i rzeczy dziewczynek. G. - pomarańczowy smoczek, pomarańczowy fotelik, ale wózek i smoczek nocny to znów zielony; K. - niebieski smoczek dzienny i nocny, fotelik i wózek, ale z kolei ubranka przeważnie różowe; D. - czerwony smoczek dzienny oraz fotelik, różowy nocny, pomarańczowo - czerwony wózek, ubranka przeważnie zielone. Nie mogę uwierzyć, że pamiętam, ale nie wykluczone, że coś przekręciłam, o kolorach rowerków nie wspomnę, bo jutro jak wstanę i pójdę do pracy to z pewnością wymieszam w nich dzieci.
Rozwijająca ta praca, a szczególnie ćwiczy pamięć. Zapamiętałam również imiona kotów w liczbie trzech oraz w którym pokoju, które dziecię położyć, problemem nie jest już włączanie monitora oddechu i elektronicznej niani w pokoikach oraz następnie w salonie - razy trzy...
Jutro znów idę do pracy, przez weekend to mi brakuje moich dziewczyn, zaczyna mi nawet brakować tego ciągłego chodzenia, odciągania od sprzętów różnorakich i upominania.

A co u mnie? Dziś najpierw poszłam do ukochanej stadniny, aby się instruktorka Ania mogła troszeczkę poznęcać oraz aby klaczka Giga znów miała potłuczony kręgosłup i nerki przez moje kartoflowate ciałko. Zsiadłam z konika, nogi tradycyjnie się ugięły i czułam, że żyję. Wpadłam także na pokaz komandosów i spadochroniarzy do pobliskiego miasteczka. Te męskie ciała w tych pięknych mundurach... Sami rozumiecie... ech... idę pomarzyć. Pa :D

piątek, 15 maja 2009

Jak to się stało?

Pierwszy tydzień stycznia 2008...
Kierowana pasją, zainteresowaniami i doświadczeniem wysyłam zgłoszenie do agencji opiekunek dziecięcych. W końcu za miesiąc kończę studia - kierunek położnictwo, trzeba pomyśleć nad czymś stałym.
Kilka dni później - zaproszenie na rozmowę...
Potem - piątek...
Rozmowa w agencji. Wykładowcy mnie zwykle lubili, więc czemu nie panie z agencji, może się uda. Seria, testów, tysiące pytań, kartkówek, uśmiechów, a na koniec propozycja: "Wyślę pani dane do mamy trojaczków, do miasta X. a zobaczymy, jest tam już jedna opiekunka, ale nie daje rady sama i potrzebna jest druga". Myślę sobie, że spoko - to tylko półtora dziecka na łeb, więc luz. Za nieco ponad tydzień już wiem o swojej pomyłce...
Mroźna zima, styczeń 2009, wtorek...
Galllena przyjeżdża z pobliskiego miasta na rozmowę kwalifikacyjną. Jak to na nią przystało jest o 1 h za wcześnie, znajduje wskazaną ulicę, siada na pobliskim przystanku autobusowym (osoba siedząca na przystanku rzadko wzbudza zainteresowanie), wyciąga książkę i nerwowo przerzucając kartki obmyśla przemowę, którą wygłosi o 18.15.
Pół godziny później...
Jest zimno kurde...
Po kolejnych 15 minutach....
A siedzę jeszcze, ulicę znalazłam, to blisko, a ja lubię być ponkt o...
Mija 5 minut...
Idę... Idę... Idę... Idę i kurna nic, zaczynam sę denerwować, może to jednak nie tu... Idę dalej - eureka, jest skrzyżowanie i drugi dom po prawej stronie...
1 minuta potem...
Jestem punkt o. Duży łososiowy dom. Dzyń, dzyń, dzyń i otwiera kobieta, nie młoda, z uśmiechem na twarzy, o dziwo nie pyta kim jestem i o co chodzi, ja na to "dobry wieczór" i pakuję się do środka, nie ma gdzie powiesić płaszcza.
Mija 30 sekund i kolejne minuty...
Widzę trzy małe osóbki w bodziakach, spodenkach, raczkujące, uśmiechnięte oraz kobietę krótko ściętą w okularach z tekstem: "Dobry wieczór, one nie cieszą się tak na Pani widok, po prostu niedawno wyszła ich ulubiona opiekunka Ala, więc myślą, że to ona wróciła". Zmroziło mnie, ale ważne w końcu, że i ona się uśmiechnęła. Zostały mi przedstawione trzy dziewczynki - D., G., K, dalej kilka pytań (tekst mi się posypał, a pytań tak niewiele, że aż za mało), ja oczywiście zwarta, gotowa i chętna do pracy, a więc od razu ją dostaję, mogę zacząć od zaraz, ale wybieram opcję "od poniedziałku". Dostałam powiadomienie o fakcie, że w domu jest monitoring, w pokojach każdej z dziewczynek oraz w salonie, głównie po to, aby widzieć co robią nasze aniołki w pokojach, ale podtekst rozumiem (dobrze, że powiedziała, dziwne to, ale spoko, po czasie orientuję się, że to też w sumie dla mnie pozytywne). Chodzę wokół pokoju, próbuję zaradzić cokolwiek na krzyk G., biorę za rączki G., po czym Ona orientuje się, że ja to ktoś obcy i w ryk, następnie dowiaduję się, że "ona to ta najcięższa", ale biorę ją na ręce, bo jestem ambitna... Wychodzę szczęśliwa, pracę mam, zarobki lepsze niż się spodziewałam, a czy podołam - OCZYWIŚCIE. Od razu SMS do chłopka, do znajomych, rodzicom powiem jak wrócę... Cieszę się, zostałam opiekunką trojaczek, trzech kochanych bab. Dzień później chwalę się mamie poprzedniego podopiecznego - Krzysia, po czym zarażam się od niego okropnym grypskiem (miałam spędzić u niego czas do końca tygodnia, ale ponieważ pożałowałam chorego dzieciątka przytulając, wycierając nosek i całując to rozstajemy się we środę) i leżę od czwartku z wysoką gorączką, modląc się, aby przeszło do niedzieli/poniedziałku, bo przecież tak strasznie mi zależy, bo przecież nie wypada na wstępie dzwonić, że jestem chora. Nie przeszło do końca, osłabiona jak nie wiem co, ale trzymam się na nogach, idę pierwszego dnia do pracy, na popołudnie, na 14.00. Istny chaos i zamieszanie, a ja czuję się niepotrzebna, ale jak widać tak miało być, we wszystkim był cel...
C.D.N.