niedziela, 28 listopada 2010

Świąteczne i nieświąteczne kupowanie po niemiecku

No i nadarzyła się okazja i buty trza było iść kupować. Bo talon i za darmo, a że ceny nie trzeba było pilnować to dawaj, dawaj do autka i w centrum.
Zaczęło się niewinnie, Ukon zapragnął nowego swetra w stylu norweskim. Raz, dwa i kupili my, do tego doszła czapka w stylu cwaniacko - rustykalnym, która nie przypadła do gustu o zgrozo jedynie mi, ale przynajmniej ukochanego z daleka rozpoznam, w tłumie i w mieście.
Cyrk zacząć musiał się w końcu w sklepie z fatałaszkami damskimi i butami, bo rozmiarówka kurcze pieczone nie po chłopsku (czyt. M, S, L, bleble) tylko numerkami poczęli rzucać. Tyle, że nie mogą tu tak normalnie po ludzku "trzydzieści dziewięć" przeczytać no jak wszędzie, ale po niemiecku oczywiście dziewięć i trzydzieści, dwa i czterdzieści... Problemu by nie było, ale że Galllenkowe kopytko jest czterdzieści dwa, góra ciała trzydzieści osiem to przedstawienie zacząć czas. A to wyszło osiemdziesiąt trzy a to dwadzieścia cztery, to coś przybyło tam ubyło. Najśmieszniejsze jest to, że nawet ich to myli, sklep to pół biedy, ale weź spróbuj numer komórki przedyktować w konstelacji dwucyfrowej przez telefon, zawsze falsze hihi. Swojego czasu robiłam inwentaryzację w tutejszym markecie no i wolno szło, oj pomalutku... ;-)
Dwucyfrowe mają tak a nie inaczej, ale za to gdy już do setki dochodzimy to i od niej zacząć można (pazerny naród!), następnie cyferka ostatnia i przedostania (142 = sto, dwa i czterdzieści):-/.
No i po co? Pytam się po kiego grzyba?
Buty kupione jakimś cudem, nic tylko oprawić i pucować dwa razy na tydzień. Podkówek dla Ukona brak, bo cztery i czterdzieści za małe, pięć i czterdzieści za duże w pięcie (!!!)... i tak każda marka z rodzaju przypadniętego do gustu w pięciu sklepach. Być kobietą, być kobietą!
A i torebkę mam ładną ;-)

wtorek, 16 listopada 2010

A bo tak!

Dojczland do nie Irlandia, Irlandia to nie Las Vegas a Las Vegas to nie raj.
Do dupy Panie!!!! Do dupy!!!!
Chleb smakuje nadal.
I pada, pada, pada!
Dzisiaj wyczyściłam "żaluzi" po raz trzeci!
Kruca fix!

środa, 10 listopada 2010

No kurcze pieczone!

Czemu do jasnej ciasnej gdy już się wysilę na szprechanie to zamiast usłyszeć odpowiedź w języku, w którym zapytałam od razu strzelają angielszczyzną? Kruca fiks! Czy ja na prawdę wyglądam? Mogliby przynajmniej mój zapał podbudować, no najwyżej nie zrozumiem i dostanę nie taką kiełbasę co już się zdarzało i nawet na dobre wyszło ;-).

Przykład z soboty:
G: "Cwaj bier biitte!"
Jakiś tam barman: "Łot du ju prifer? Łicz łan?"

Dwie godziny potem chłopcy z kapeli, z którą przyjechałam mieli problemy z odzyskaniem swojej płyty. Koleś zajmujący się sprawą był nierozgarnięty, niezorientowany i w dodatku poczułam ALKOHOL!!! (No dobra, to akurat nic dziwnego w tej branży, bo był za fri). Sprawą zajęła się Galllena oczywiście, po angielsku tym razem, wrzeszcząc (pół głucha po koncercie byłam no i muzyka głośna była) oraz przeklinając (coś typu "faking problem"), wtem poczuła lekki szturch i usłyszała, że "mężczyzna ten nie mówi po angielsku". No fak! Myślałam, że "padnę do tyłu". Co za kraj! Jak trzeba to nie potrafią a jak nie trzeba to napierdalają tak, że głowa boli!
Poza tym to płyta się znalazła 15 sekund później, dzięki moim wrzaskom organizator zorientował się, że coś tu nie gra...

Co do języka to to samo było na kursie. Podzielili nas na drużyny (ja byłam z Rosjanką i Rumunką), dali karteczki z pytaniami i heja w miasto się zorientować. Oczywiście każdy odpowiadał po angielsku, norma no i weź to tłumacz na dojcz teraz! Bez sensu, więc in inglisz odpowiedziałam, że nie znam angielskiego i mówię jedynie po niemiecku troszeczkę. Wywołałam zmieszanie, następnie śmiech ;-). W końcu się poddałyśmy, zatrudniłyśmy pomocnika i poszłyśmy na piwo (no Bawaria w końcu, a że skład jaki był taki był...). Wygrałyśmy konkurs - oczywiście!

Ehhh Dojczland!
Wiecie,że oni tu nawet swojego "Sto lat" na urodziny nie mają? Śpiewają "Hepi bersdej". Grube przegięcie!
No i ucz tu się człowieku!

I pomyśleć, że do dla chleba Panie!

P.S. Na dobitkę: wczoraj w chińskiej (!) restauracji dostałam meni po angielsku, Ukon po niemiecku oczywiście. A wcale, że się przy drzwiach nie odezwałam. Nie mówiłam po nieczemu, w ogóle nie mówiłam do jasnej ciasnej! Flagi na twarzy też nie było! Muszę chyba "wyglądać" skoro nawet Oni wiedzą :-P.

sobota, 6 listopada 2010

Na cenzurowanym!

Przybył sobie gość - gość z Essen*.
No i zaś sie trza pilnwać cały weekend, aby nie palnąć głupoty!
Przynosząc Essen mówię Fressen**, co by to nie obrazić no i nie pomylić z nazwą miasta... Ciekawam jak to jest żyć w takim raju, mieszkać w Jedzenie, oni nie rozumieją jak to jest być z Katowic na przykład, ale człowieku tam to sie przynajmniej nie przejesz samymi słowami, a że młodzi jesteśmy to i uważać trzeba :-).
A i tak się wymsknie :-), to i przepraszać trzeba, co by to nie wziął do siebie.
Oj lajf is brutal, szczególnie w Dojczland!
Gość relaksuje się w wannie to ja szybciutko skoczę po Essen!
Ups?! No i jak tu żyć?
Zna ktoś jakieś polskie miejscowości typu śmiesznego lub dziwnego?

*Essen - niem. jedzenie
**Fressen - niem. żarcie