piątek, 27 listopada 2009

Rzuć pampersem razem z nami!

Nocnikowa olimpiada oficjalnie uznana za otwartą, w konkurencji "wołaj, siadaj, trafiaj" wystartowały jak na razie D. i K., G. została tymczasowo wykluczona z rywalizacji ze względu na kłopoty zdrowotne - biegunia, czyli pakiet poantybiotykowy, tym razem niespodziewanym gratisem jest także wysypka, jakże kochamy ten sport. Pozostałe dyscypliny przeznaczono dla opiekunek, podziwiać możemy m.in. "bieg po podwyżkę przez kałuże", "ścieranie na czas ręcznikiem dowolnym", "dopasuj kolor nocnika do humoru osobnika", "czyj to produkt?", "mistrzostwa w prasowaniu" oraz "cierpliwość bez granic".
Zaczęłyśmy dzisiaj z grubej rury. Pampersy zdjęte, majteczki w kropeczki dla dużych, sikających na nocnik dziewczynek założone, z zakładaniem spodni był problem ponieważ gdy założy się dresik to nie można podziwiać pięknych majteczek, ale dały się przekonać bo"Galllena i Ala nie chodzą przecież w samych majtkach, prawda?". Pierwsze koty za płoty, wiadomo, że nie wołały, kilka razy udało się w porę wysadzić. Gdy D. pierwszy raz nie zdążyła przerażona uciekła w płacz, K. natomiast strasznie to rozbawiło i to jest niepokojące dosyć. Używałyśmy różnych metod, ile tłumaczenia było, to takie nasze pierwsze babskie rozmowy, chyba wszystkie byłyśmy strasznie przejęte. Dziewczynom się podobało, od poniedziałku zaczynamy znowu.
Pierwszy dzień zmagań za nami. Bilans (wliczając biegunę G.): dziewięć par brudnych spodni (każdy miał trzy próby), sześć par mokrych skarpet, zalane buty, kilometry zużytych ręczników papierowych, trzy body do prania (po pierwszym przebraniu założyłyśmy zwykłe koszulki), sześć par majteczek do dezynfekcji, kręgosłupy do wymiany, ciała na wpół żywych opiekunek do utylizacji.
Pozdrawiamy - sikające dzierlatki oraz wykończone opiekunki.

środa, 18 listopada 2009

Stało się!

No i stało się! Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi. Chciałyśmy przejechać instruktorkę - ja i Ambrozja, skończyło się na potrąceniu... Poza kilkoma obelgami to płazem uszło, Gidze by się zapewne bardziej oberwało, ale, że Ambrozja to przewodnik tego stada i najstarsza to jakoś nam to zapomni, a przynajmniej mamy taką nadzieję. Ledwo do domu doszłam, padam na ryjek, Ambrozja na końcu nawet się zezłościła, obie miałyśmy dość, nie wychodzą nam równe kółka i przekątne, ja to zawsze z geometrii byłam kiepska! :-D
Mam nowe dziecko - Samsung Avila, dotykowy i w tym momencie przynajmniej raz nie żałuję, że nie posiadam tipsów. Szefowa ma i klnie, a w dodatku ciagle jeździ na poprawki czy doróbki, a niech sobie ma! Ja mam Samsunia i sprawne paluszki:P.
G. nadal bez zmian i posiada katar, reszta to samo plus K. ma agninę, a D. założone oskrzela. Superancio, co? Bosko! Miodzio! W takie dni jak te uwiebiam swoją pracę!

Emila mnie dzisiaj zmotywowała oraz zaszantażowała, przytaczam dialog:

Galllena: Przewinęłam wszystkie! Nocniki zostawiły puste...
Emila: Hmmmm... to w Waszym interesie leży, aby je nauczyć...
(tu pomyślałam, że walnie kazaniem na temat wyższości mycia nocników, przebierania i ścierania podłóg nad przewijaniem, pewnie by miała rację nawiasem mówiąc, ale nie o to poszło...)
E.(kontynuuje): ...bo będą nocniki to będzie podwyżka... na pampersy wydajemy średnio 500 zł miesięcznie. Nie to, że nie chcę Wam dać, ale że będzie nam łatwiej finansowo...

Aluzje wszelkie pojęłam. No to zaczynamy! Zna ktoś dobre sposoby? To przyrównam ze stosowanymi.

Wiecie, że D. potrafi powtórzyć już prawie wszystko i ma ładne "r". A "panterą" to mnie zagięła! :-D Mądre dziecko! :-D

sobota, 14 listopada 2009

W marzeniach...

Wężon podała zarobki moich marzeń za wykonywaną pracę, no właśnie problem w tym, że tylko "marzeń".
Przyznaję publicznie, że zostałam hostessą. Miałam sobie nie poradzić i wrócić z płaczem do domu, ale pierwsze sześć godzin jakoś przeleciało, nikt mnie nie opluł, nie wyrzucił i dziś idę znowu. Całe szczęście, że nie mam płacone od ilości sprzedanych artykułów, bo chyba bym wyleciała od razu, kasę zbieram od godziny stania. Mam obciachowy mundurek, pustą torebkę i nie posiadam zegarka, więc czas mojej pracy normuje laska stojąca na promocji pięć metrów dalej za dwa razy większą kasę z tego co usłyszałam, na pocieszenie powiedziała, że też zaczynała jak ja :-/.
Wczoraj z rana G. mnie wykończyła, nie wyszłam z siebie, ale poczułam jak bardzo dorosły może być bezsilny wobec dziecka. Zaczęło się jak zwykle, coś ją wkurzyło i nie wiadomo co tak na prawdę, wyciągała rączki po jedzenie, ale ja podawałam to z wściekłością wyrzucała. Wrzask, rzucanie krzesłami i innymi przedmiotami. Wylądowała najpierw w kącie, a potem w łóżeczku z herbatką, którą oczywiście wściekle wyrzuciła, problemem było nawet zaniesienie jej na górę, bo to się wije, wrzeszczy, kopie, odpycha, kiedyś razem zlecimy z tych schodów. Długo krzyczała, a ja, D. i K. chciałyśmy wyjść na spacer, uspokoiła się trochę, więc postanowiłam zabrać i ją. Spodnie udało się ubrać, skarpetki, bluzę już podstępem, czapkę a kurtki za nic, bo ta sama histeria. Siostry wyszły a my dwie zostałyśmy negocjować, niestety znów to samo co wcześniej. To pomyślałam - "teraz to pewnie głodna", więc mleko i do góry, butelka wylądowała oczywiście chwilę potem z hukiem na podłodze, a ja zamknnęłam drzwi i wyszłam. Zabrałam monitor i poszłam do dziewczyn. Krzyczała jakieś 20 minut i zasnęła, jak wychodziłam do domu to jeszcze spała. Czułam się jakoś tak fatalnie, gdzie zawiniłam? Biedna G., nie mam innego pomysłu, zawsze postępujemy podobnie i skutkuje. Nie wiem co jest temu dziecku. Emilia stwierdziła, że "miała cieżką noc".
Zaniedbałyśmy chyba nocniki, pod koniec stycznia będą miały po dwa lata, a żadna nie zgłasza potrzeb. Czasami się uda (sadzamy jak widzimy oznaki idącego "be). Był taki moment, że nocnki stały w pokoju i laski pokazywały na nie i wołały "sisi", ale zwykle były to fałszywe alarmy, a co 5 minut któraś chciała siadać, a jak siadała jedna to chciała i druga i trzecia, przez cały dzień mogłyśmy nie robić nic innego poza tym treningiem czystości, więc same to ograniczyłyśmy co było błędem jak widać teraz, bo w ogóle przestały wołać :-/. Porażka ogromna :-/. Teraz stosujemy nagrody za pełne nocnki, ale w 75 procentach bywają puste, a Emilia obiecała, że na drugie urodziny przestaje kupować pampersy...
Szefowa dostala podwyżkę, chwaliła się nawet, że zarabia więcej niż Tomek. Fajnie... Dzięki temu będzie przychodziła dwa razy w tygodniu pani Ela - sprzątać. Z jednej strony pozytywnie, bo odpadnie nam sprzątanie pokoiów i łazienki dziewczyn, ale z drugiej skoro i tak to robię to mogła mi zapewnić większą kasę. Olać, przynajmniej nie wykończę swojego bolącego ostatnio kręgosłupa. Noszenie i podnoszenie ciężkiej trójki zaczęłam już odczuwać. Obowiązuje już od dawna zakaz noszenia dzieci, ale po schodach trzeba wnieść czy podnieść czasem.
Boli już po 5 minutach stania czy siedzenia, nie boli jak chodzę w szybkim tempie :-).
Niby mam weekend, ale wolne i tak dopiero jutro.
Idę dzisiaj po hostessowaniu na urodziny znajomego odstresować się troszecczkę. :-)
Pa

niedziela, 1 listopada 2009

Nowinki jajcarsko - niekulinarne, bo śmiać się można ze wszystkiego

Ataki złości G. są po prostu nie do zniesienia, nawet moja święta cierpliwość się powoli kończy.
Wygląda to jak w typowym odcinku "Superniani". Czegoś jej zabronię i wtedy się zaczyna wrzask (G. znana z pojemnych płuc i barytonu), rzucanie zabawkami, krzesłami!, czasami potrafi walnąć głową w bramkę, ścianę tudzież drzwi, raz plunęła na K.. Odstawiamy do konta, gdzie się drze lub próbuje aktów autoagresji. Masakra... Mam nadzieję, że kąt zadziała i to się skończy.
D. korzystając z chwil nieuwagi podchodzi do sióstr i wymierza niezliczoną ilość policzków otwartą dłonią. Czemu? Akurat o tym nie chce rozmawiać.
K. nadal ostrzy zęby.
Mają już swoje ulubione kolory! K. oczywiście różowy, D. zakochana w żółtym a G. lubi czerwony :-).

Galllena została doceniona! W końcu! Otrzymałam premię w wysokości 102 zł za pracę po 10 - 12 h dziennie. Wychodziłam na wpół żywa, niedożywiona i przewodniona, ale jak widać opłacało się, oj tak.
Zaszalałam oczywiście za tą magiczną kwotę, a mianowicie w mojej szafie pojawiło się pięć całkiem nowych par skarpet, ciepłe rękawiczki oraz... uwaga, uwaga - było mnie stać na kawę z ciastkiem i to na mieście w porządnej kawiarni. Nie no... takiego czegoś to Galllena się nie spodziewała, przeszło najśmielsze oczekiwania, wzruszyłam się no, więc ukłonię się nisko w poniedziałek szefowej :-D. Ba! Uklęknę nawet :-). Hehe, batki w następnym miesiącu (jeżeli premia będzie), a te co mam pozaszywam, mimo kryzysu nici wraz z igłami to ja mam - po babci, "dobre bo niemieckie", a wszystko co z Niemiec to lepsze podobno, bo kupione za marki i z Aldiego czy jakoś tak :-P.

Ostatnio ustawicznie nie mogę się dogadać ze swoją konną instruktorką, dziwne to. Podobno obie mówimy po polsku.
Ania: Zrób koło.
Galllena i Giga posłusznie wykonują polecenie, nawet kłusując radośnie przy tym, wolno acz wesoło...
Ania: To jest za ciasne! Nie! Nie! Nie! Nie tak! Takich ciasnych kół to nawet na Grand Prix nie robią!
Galllena: Popatrz, a my potrafimy! Dobre jesteśmy! Marnujemy się tutaj!
Ania: Ja się pójdę dzisiaj upić, a wy poprzestawiacie sobie łopatki! Poza tym to żywiej bo ten koń zaraz się przewróci!
I pogadały my! No i jak to rozumieć drugą kobietę. Skoro "nie robią" a nam wyszło to powinnyśmy choć kasę jakąś zgarnąć czy dyplom dostać a tu same obelgi :D. I czemu "żywiej" skoro koń ma się przewrócić? Ja uwielbiam Gigę i na to to ja nie pozwolę. A niech będzie spacerkiem!
I tak ogólnie jakoś to ona o mnie i Gidze to tak bez entuzjazmu, dość ma naszych kłusów rozpaczliwych, stępów śpiąco - pogrzebowych czy jak? Ma rozrywkę za darmo i narzeka jeszcze. Baby takie są. No nie rozumiem, Giga chyba też nie :-D. Powinnyśmy być oburzone.
Aaaa, sorry, raz nas pochwaliła i to całkiem niedawno gdy zjeżdżając z górki nie poszłyśmy w galop ani nawet w kłus, presja była ogromna bo szła przed nami, więc gdyby nam nie wyszło jak to ma miejsce zwykle to następnej jazdy by nie było, Galllena zamieszkałaby w Australii a Giga w rzeźni - na krótko. Zgrany z nas duet, "cielaki dwa" mawiają... Cielęce oczy to my mamy, obie jesteśmy całkiem, całkiem, ale reszta jest cielątka zaprzeczeniem.

Poza tym to dziś na jednym z cmentarzy wypatrzyłam stoisko z balonami - takimi na hel co to jak się dychnie to się śmiesznie mówi, takie przeciwieństwo do grobowego tonu. Chciałam nawet zakupić jeden, ale z trupimi czachami nie mieli, a szkoda, bo klimat taki, że szkielet najbardziej by pasował :-D. Zniczy z pozytywką "Wstań nie jesteś sam" też nie było, marny jakiś ten cały festyn w tym roku. W zeszłym to nawet gofry mieli - nabyłam, dobry był. Zakupiłam za to żelka - węża i mój brat - Fomb też. Fombek jak to on zaczął się wygłupiać więc ja mu na to, że "halloween było wczoraj", na co smarkacz zapytał "czemu więc nie zdjęłaś kostiumu?". Tak do starszej siostry! Bezczelny! :-)

Biedna, oj biedna Galllena, prześladowana w pracy, w domu i na zajęciach dodatkowych nawet!

Miłej resztki niedzieli!

Ciao!

P.S. Skorzystałam z wpłatomatu! Był pot, krew i łzy! Było też "O jezus Maria i co teraz!?" gdy nagle wyskoczyła informacja "NIEROZPOZNANE BANKNOTY", pomyślałam sobie, że pewnie są fałszywe, wpłatomat je zżarł i już nigdy ich nie odzyskam, lepsze były te fałszywki niż nic... ulgę jaką odczułam gdy wypluło stówę z zagiętym rogiem można sobie wyobrazić. A że jestem sprytna to myk myk, wygładziłam, wsadziłam spowrotem i wygrałam - z maszyną!

Galllena jest odważna i nie lubi melisy.