poniedziałek, 25 maja 2009

Relacja na gorąco

Dziękuję za odpowiedzi w sprawie apelu. Odezwę się do Foksal w tej sprawie jak tylko ogarnę popracowy sajgon. Mam nadzieję, że wtedy w końcu uda się choć linki do blogów, które czytam wrzucić... :-)

Co do uroczystości to sądzę, że zabieranie dziewczynek do kościoła nie miało większego sensu, ani one nie skorzystały ani rodzice. My się namęczyłyśmy, ale My to nie narzekamy, taka praca. Nie polecam w każdym bądź razie...

Już przed wyjściem z domu dochodziło do większych i mniejszych spięć, a szala przeważona została wtedy gdy panna młoda przygotowana w stu procentach do wyjścia w pięknej sukni koniecznie chciała pomóc w ubieraniu trojaczek choć była jeszcze kupa czasu do wyjścia. Zrobiło się nerwowo i do zniesienia, nikt nie miał odwagi powiedzieć jej, aby zapakowała się i wyszła, bo bez niej z pewnością atmosfera ulegnie rozrzedzeniu i wszystko sprawnie pójdzie, w końcu szefowa to szefowa. Opiernicz dostał każdy... Poza tym buty dobrane do sukienek dziewczynek okazały się nadzwyczaj tandetne i na szybko trzeba było reanimować sandałki za co oberwały niewinne opiekunki... Na sam koniec pan młody wkurzył się jak nie wiem ponieważ G. płakała a Ala nie miała jak wziąć jej na ręce bo właśnie trzymała D., poleciały obelgi. Dobrze, że pogoda dopisała... Duży stres - wybaczamy...

Pierwszym transportem dziewczynki wyruszyły do kościoła, a pod nim zostały wpakowane do wózków i przypięte paskami, więc śliczne sukieneczki prezentowały się nijak, były niewygodne, pogniecione i za ciepłe.

Mi akurat trafiła się pod opiekę G., więc obawiałam się jej donośnego głosu w połączeniu z organami :-). Weszłyśmy z wózkami do kościoła, ale tylko po to, aby za chwilę z niego wyjść, potem znów wejść i wyjść, tak w kółko. Nie działało ani mleko, ani herbatka, wafelki ryżowe też nie, za to plastikowa żyrafa wylądowała ze stukotem kilka ławek dalej, dobrze, że nikt nie zginął... Całe szczęście, że opiekunki były trzy, inaczej to już w ogóle sobie tego nie wyobrażam. G. i D. krzyczały, K. marudziła...

Usłyszałyśmy sakramentalne "tak" i oddaliłyśmy się już na amen od tego kościoła, wróciłyśmy na "życzenia", wtedy właściwie wszystko się zaczęło. Babcia zażyczyła sobie wyjęcia dzieci z wózków do zdjęcia co oczywiście uczyniłyśmy do tej pory tego żałując ponieważ dziewczynki ruszyły "w obieg" od ciotki do ciotki, zdjęć nie było, a ja tylko stojąc na środku doszukiwałam się w tłumie białych kapelusików w myślach odliczając "raz... dwa... trzy...; raz... dwa... trzy...", bo skąd niby miałam wiedzieć czy aby na pewno jakaś nieodpowiedzialna ciotka nie zagada się i Malutkie nie wylądują pod autem? Horror... Zamieszanie i długa przeprawa, aby wśród głośnych protestów wsadzić je z powrotem do wózków co z kolei zdenerwowało ponownie pana młodego (facet okropnie wrażliwy na płacz własnych pociech), który koniecznie musiał pomóc, ale stanęło na tym, że wpakowałyśmy trojaczki do auta i z piskiem opon odjechałyśmy do domu. Wybawienie :D nareszcie nadeszło.

W domu już spoko, nawet nie spodziewałam się, że będzie aż taki luz. Grzeczne jak rzadko, kąpiel sprawna i co najdziwniejsze położone z mlekiem padły od razu, a w nocy miałyśmy z Alą tylko trzy pobudki. Nawet wyspać się pozwoliły, bo pierwsza - D. wstała o 6.14 (tradycyjna pora to 5.00).

Około 11.00 dzisiejszego dnia państwo młodzi wrócili, emocje już opadły i było całkiem sympatycznie.
Zakończyłyśmy najdłuższy dyżur z zapasem ciasta, alkoholu oraz całkiem przyzwoitą premią.
Czujemy się dowartościowane, szanowane i dopieszczone. :-DDD
Nawet nie jestem, aż tak wykończona jak w sobotę.
Grunt, że wolne już i w końcu w piątek. :D

5 komentarzy:

  1. nie lubię nerwusów, już mi się mlody mż nie podoba.
    no ale sama nie wiem, jak bym się w takim mlynie zachowała ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Foksal -- ja już na wstępie zostałam ostrzeżona przez dziadka, że dzieci Tomka nie mają prawa płakać... kiedyś muszę szerzej opisać ten typ, to taka "przewrażliwiona mamusia" w męskim wydaniu... :) Ma to swoje plusy też...

    OdpowiedzUsuń
  3. ostrzeżona? a jak by płakały to co, w dziób? albo zwolnienie?
    chachacha

    OdpowiedzUsuń
  4. Foksal -- No widzisz z czym ja tu się zmagać muszę na co dzień... dzieci to mało. :) Tak ogólnie to i na taki typ są sposoby, czasem da się negocjować i od kilku miesiecy wciąż pracuję... Zwykle pan ten pracuje, więc zasady mam swoje i krzywda się dzieciom nie dzieje. Jeżeli jest w domu to modlę się, aby były wiecznie zadowolone lub uciszam nerwowo... Nie jest aż tak źle jak to brzmi. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. no to nie wiem, jakim anielskim charakterem trzeba się odznaczac, żeby być na Twoim miejscu.

    OdpowiedzUsuń