poniedziałek, 18 maja 2009

Spacery

Od czasu do czasu wraz z drugą opiekunką (przez kilka godzin wspomaga mnie zazwyczaj osoba o podobnie świętej cierpliwości jak moja - Ala) udaje nam się wyjść z dziewczynkami na spacer. Już samo wyjście z domu to ogromne osiągnięcie, a jeżeli uda nam się przechadzkę przeciągnąć do godziny to już w ogóle jesteśmy wniebowzięte. Na prawdę ciężko jest się wybrać całą piątką (my + trojaczki), bo albo ktoś właśnie zasnął, albo idzie spać, a czasem śpiący ktoś przedłuża sobie drzemkę akurat teraz, zdarza się, że ktoś jest akurat nienakarmiony czy karmiony, chory albo nie w humorze. Nie wychodzimy też podczas niepewnej pogody, malutkie są wcześniakami, więc mają nadal obniżoną odporność i chorują bardzo często.
Wiosną / latem jest o tyle lepiej, że nie trzeba ubierać tysiąca ciuszków. Sądzę, że i tak zabawa w ubieranie z perspektywy kamery zamieszczonej w kącie pokoju wygląda interesująco. Wszystko zaczyna się od wynoszenia wózków z domu na podjazd - robi to jedna z nas, podczas gdy druga nerwowo biega po pokoju za dziewczynkami usiłując posmarować każdą buźkę kremem z filtrem tudzież jakimś natłuszczającym. Wózki są trzy, dwa można połączyć ze sobą co oczywiście za każdym razem czynimy, a trzeci pozostaje wolny i zasiada w nim najcięższy egzemplarz - G. Osoba, która wynosiła wózki zwykle pozostaje na dworze, podczas gdy druga wykonuje skomplikowaną operację ubierania oraz wynoszenia dziewczynek na zewnątrz po kolei w rytmie: ubierz - podnieś - zanieś, ubierz - podnieś - zanieś, ubierz - podnieś - zanieś, a jako podkład leci wrzask osobników pozbawionych uwagi, bo każdy chciałby być pierwszy. Pierwszeństwo ma lala najszerzej otwierająca buźkę, jak w typowym gnieździe...
Jeżeli już w końcu wyjdziemy to musimy najpierw ustalić kto ostatnio prowadził podwójny wózek, najczęściej nie pamiętamy, ponieważ np. ostatnio we dwie byłyśmy jakiś tydzień temu... ale ok, ustaliłyśmy i wychodzimy. Jestem wykończona, spocona, rozczochrana, nogi wchodzą do tyłka i dochodzę do wniosku, że na tej wsi to ja męża na pewno nie znajdę... :-D
Byłabym zapomniała... zwykle cofam się jednak po trzy butelki z herbatką, jedną wymiętoloną pieluchę oraz zabawki sztuk cztery (Czemu cztery skoro dzieci trójka? Ponieważ D. musi mieć zawsze obie rączki zajęte, do tej pory czasem o tym zapominam :-)).
Wzbudzamy ogromne zainteresowanie podczas spacerów, najczęściej ludzie nam współczują, dużo rzadziej podziwiają. Nawet tym co nas znają zdarza się złapać za głowę. Kiedyś spotkałyśmy kominiarza, na widok którego młode automatycznie w ryk a on zapytał mnie "Czy pani ma tak dziennie?", ja na to "Tak", a on "O mój Boże!". No comment...
Próbowałam wraz z mamą ślicznotek - Emilą wyjścia do ogródka we dwie i był to raz pierwszy i ostatni, przypuszczałam jak to się skończy ponieważ jeżeli Emilii zdarzy się mieć raz na tydzień wolne to bywa nerwowa. Wytrzymałyśmy w ogrodzie 10 minut, po czym dziewczynki wygrały wycieczkę do pokoików wraz z zapasem 150 ml mleka każda celem relaksacji oraz zadbania o zdrowie psychiczne rodzicielki... Zapamiętaj: dziewczynki w ogródku = minimum trzech dorosłych, silnych oraz cierpliwych opiekunów.
Generalnie nie jest łatwo, ale pewnie teraz czujecie smak tej satysfakcji, gdy w końcu ta jedna godzina zostanie zdobyta. :-)

6 komentarzy:

  1. niezła jazda ;)
    nie wiem jak Ty to robisz, ale musi być naprawdę ciekawie...
    buziak

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, bywa ciekawie, ale przynajmniej mam o czym opowiadać... :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. od razu wiedziałam, ze to będzie bardzo ciekawy blog. pozwoliłam sobie pokazac go Siencji i paru zufanym matkom. zeby zobaczyły, że z dwójką to maja RAJ :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Foksal -- ojej, cieszę się dziękuję za promocję. Oczywiście możesz pokazywać zaufanym matkkom, za jakiś wprowadzę zaproszenia. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. mogę nawet podpowiedzieć, kogo warto zaprosic :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Foksal -- ok, będę do Ciebie walić w tej sprawie jak coś. :-)

    OdpowiedzUsuń